Dziesięć lat bez Sławka
Dokładnie 10 lat temu, 27 lipca 2014 r., po ciężkiej chorobie, zmarł Sławomir Burzyński - satyryk, felietonista, malarz, autor plakatów, absolwent Wydziału Sztuk Pięknych UMK w Toruniu i dziennikarz „Ziemi Sochaczewskiej. Miał 60 lat.
Zajmował się malarstwem i rysunkiem satyrycznym. Debiutował w „Szpilkach” pod koniec lat 80. Współpracował z „Gazetą Wyborczą”, nowym „Po prostu” a także z innymi pismami. Współtworzył niezależną gazetę lokalną „Sochaczewianin”, która później połączyła się z „Ziemią Sochaczewską”. Był jej redaktorem graficznym, dziennikarzem i felietonistą, autorem niezwykle popularnej „Strony Burzyńskiej”.
Był także inicjatorem organizowanego przez naszą redakcję Ogólnopolskiego Konkursu Rysunku Satyrycznego „Sochaczewska KOŚĆ”, który cieszył się zainteresowaniem najwybitniejszych polskich satyryków, a w roku 2000 był imprezą towarzyszącą Międzynarodowemu Konkursowi Chopinowskiemu.
Sławomir Burzyński to laureat wielu nagród m.in. legnickiego Satyrykonu (1990, 1991,1994). Jego prace można było oglądać w Muzeum Karykatury, w Toruniu, Sochaczewie, Pabianicach, Łowiczu, w stołecznej galerii Bielany. Brał udział w zbiorowych wystawach rysunku we Włoszech, Belgii, Niemczech, Słowacji, Rosji, USA. Wspólnie z sochaczewskimi artystami zainicjował cykliczną wystawę pt. „Malarnia”.
Choroba przyszła niespodziewanie i przedwcześnie go zabrała. Podczas ostatniego pożegnania 30 lipca 2014 r. kościół św. Wawrzyńca wypełnił się kolegami po pędzlu i po piórze, licznymi znajomymi i czytelnikami „Ziemi Sochaczewskiej”. Mimo że od tego dnia minęło już 10 lat, pamiętamy o autorze „Strony Burzyńskiej”, na której rozśmieszał nas do łez, zmuszał do refleksji, a czasem wbijał w ziemię trafnymi spostrzeżeniami. „Strona Burzyńska” była znakiem rozpoznawczym „Ziemi Sochaczewskiej”. Wielu czytelników właśnie od ostatniej strony rozpoczynało lekturę naszej gazety.
Przypominamy jego prace, zastanawiając się, jak dzisiaj komentowałby naszą rzeczywistość.
Redakcja ZS
***********
Dlaczego nie było strony
Ksiądz na religii mówi o potrzebie modlenia się przed posiłkami. Na to jeden z uczniów:
- U nas w domu, proszę księdza, też coraz częściej modlimy się przed jedzeniem.
- To bardzo dobrze dziecko, ale dlaczego coraz częściej?
- Bo to od czasu, gdy tata zaczął chodzić na grzyby.
I powiem Wam, że ja również staję się bardziej bogobojny, gdy nadchodzi sezon grzybowy. Kiedy bowiem tylko pokażą się pierwsze okazy w lesie, mojej żonie rośnie grzybnia i zaczyna zmieniać się w dorodną pociechę. To znaczy pociechy wielkiej to już z niej wtedy nie ma, bo przecież trudno zajmować się pracami domowymi... z lasu. Kiedy usłyszy od kogoś, że są gdzieś grzyby, oczy robią jej się jak brązowe podgrzybki, takie akurat do marynowania. Wiele razy się zastanawiałem, jak by wyglądały w słoiku w octowej zalewie.
Błąka się więc po tych lasach całymi dniami, bo mówi, że chodzą za nią borowiki, aż się zastanawiam, czy mam być zazdrosny, bo przecież żona nie jest żadnym ministrem, ani nawet ministrantem, a w lesie spotyka co najwyżej jakiegoś rydzyka.
W poprzednią niedzielę zadecydowała, że pojedziemy do lasu w Młodzieszynie, bo stamtąd na redakcyjny konkurs „Na grzyby po suszarkę” ludzie przywozili dużo dorodnych okazów. „To oni je już wyzbierali – tłumaczę - i teraz tam nic nie ma. Poza tym muszę pisać Stronę Burzyńską, nie chce mi się jechać”. Widzę jednak, że na głowie rośnie jej już wielka żółta, groźnie wyglądająca kurka, więc co było robić. Pojechaliśmy na małą godzinkę.
Zbieranie szło nietęgo, więc, gdy po paru godzinach wracaliśmy do samochodu zmęczeni i zniechęceni, marzyliśmy, żeby usiąść i jak najszybciej znaleźć się w domu. Przynajmniej ja. Niestety nie było nam to pisane, bo okazało się, że (uwaga, bo wypowiem teraz dwa słowa tragiczne)... zgubiłem kluczyki!
O matko, jak to się mogło stać?! I dlaczego akurat mnie się to przydarzyło?! Żona moja obrzuciwszy mnie określeniami w niektórych kręgach uważanymi za obraźliwe, poszła dalej zbierać grzyby. Uznała, że to opatrzność pozwoliła kontynuować jej ukochane zajęcie. Ja natomiast zostałem przy zamkniętym na cztery spusty pojeździe z zapasowymi kluczykami w środku.
Wielokrotne próby otwarcia go różnymi podpowiadanymi przez kierowców-grzybiarzy sposobami spełzły na niczym. Cholernik, za nic się nie poddawał. Dla złodzieja samochodów zapewne byłaby to bułka z masłem, ale niestety, albo kręcący się ludzie odstraszali ich skutecznie, lub właśnie posilali się oni ową bułką z masłem w ośrodkach odosobnienia i nie miał mi kto tego skurczybyka otworzyć. W desperacji chciałem wybić szybę, ale nie mogłem zdecydować którą, bo ktoś powiedział, że ta najmniejsza jest podobno najdroższa. Wezwałem więc taksówkę, bo pomyślałem, że, gdy pojedziemy do domu, to ktoś się wreszcie zlituje i otworzy.
Jednak sprawy potoczyły się inaczej, bo przy pomocy kolegi-taksówkarza ostatecznie do własnego samochodu się włamałem, nie powiem jak, aby nie ułatwiać innym chętnym roboty. Łapię więc zapasowy kluczyk, próbuję wyłączyć blokadę silnika i... nic. Radość trwała krótko. Okazało się, że ten zapasowy nie jest wyposażony w jakiś kod!
Zostało więc ściągnięcie samochodu z Młodzieszyna do Sochaczewa na lince holowniczej, która po drodze dwa razy się urwała, a i ja o mało nie pękłem ze złości. Za to grzybnia siedziała cicho, może czuła się za to wszystko trochę odpowiedzialna albo była błogo usatysfakcjonowana, bowiem przez następnych kilka godzin mojej walki z samochodem, uzbierała więcej grzybów. W domu byłem wieczorem złachany i wkurzony, więc nie było mowy o pisaniu czegoś dla jaj. Na drugi dzień pewien cudotwórca, elektronik samochodowy, sprawił, że kluczyk stał się sprawny. A ja mam teraz słoik najdroższych grzybków na świecie, które wystawię być może na aukcję WOŚP, bo zjeść ich bym nie dał rady. Stówkami by mi się odbijały.
Mąż do żony po obiedzie:
- Smaczna ta zupa grzybowa, skąd wzięłaś przepis?
- Z powieści kryminalnej.
Sławomir Burzyński
Strona Burzyńska nr 590, ZS nr 39/2010
************
Gorące sesyjne debaty i pamiętne bon moty
„Ja do Pana z gałązką oliwną, a Pan do mnie z drutem kolczastym”– radny Edward Stasiak do burmistrza Bogumiła Czubackiego podczas dyskusji o drogach, 6.12.2006
„Myśmy z kręgu kulturowego waciaka i gumofilców wyrwali się kilkanaście lat temu” – wiceburmistrz Jerzy Żelichowski podczas dyskusji o insygniach władzy samorządowej, 21.02.2006
„Tu jest kołtun z różą i dzikie węże” – radna Bogusława Cieślak o raporcie o stanie miasta, 6.12.2006
„Zagroził wyrzuceniem mnie z gabinetu, przy świadkach, za pośrednictwem ochrony” – mieszkaniec, 1.03.2010
„Procedura stosunków, stosunków wodnych, czyli wymiany płynów…” – wiceprzewodniczący rady Sławomir Szadkowski, o stanie technicznym rowów melioracyjnych, 29.06.2010
„Jeśli Państwo nie dadzą tych środków, to ja, jak Piłat, umywam ręce” – Mieczysław Głuchowski, dyr. MOSiR do radnych, 2.09.2010
„Kolokwialnie mówiąc, to porządni ludzie…” – przewodnicząca rady Jolanta Gonta o rodzinie starającej się o przydział mieszkania, 12.04.2011
„Czy jest jakiś końcowy finał?” – przewodnicząca rady Danuta Radzanowska, 22.12.2009
Dodaj komentarz
- to dla Ciebie staramy się być najlepsi, a Twoje zdanie bardzo nam w tym pomoże!