Przed wyjazdem z domu ojciec mu powiedział: tutaj zawsze możesz wrócić, a co zobaczysz i czego się nauczysz po drodze, to twoje. Więc korzysta z inspiracji jakie daje Polska, a w szczególności okolice Sochaczewa i, jak twierdzi, jest ich jeszcze tak dużo, że nie ma zamiaru wyjeżdżać. Gamid Ibadullayev opowiada nam o swojej artystycznej drodze, pomysłach na sztukę i nie tylko sochaczewskich inspiracjach.
Pochodzi z Baku w Azerbejdżanie, gdzie skończył ceramikę i historię sztuki na tamtejszej akademii sztuk pięknych i gdzie jego prace zaczęły zdobywać popularność. Wychował się w artystycznej rodzinie. Jego ojciec jest uznanym malarzem i rzeźbiarzem. Kilka jego prac można oglądać także w Polsce. Gamid mówi, że cały warsztat malarski przejął od ojca, spędzając całe godziny w jego pracowni. Brat również studiował ceramikę i przy tej dziedzinie pozostał. Gamid ze śmiechem mówi, że tylko mama „jest normalna”, pracuje w służbie zdrowia.
Od zawsze interesowała go fotografia, a na akademii w Baku wtedy nie było takiego kierunku. Kiedy dowiedział się, że mógłby ją studiować w Warszawie, długo się nie zastanawiał. Polska zawsze mu się podobała, a poznał ją dzięki ojcu, bo w ich domu często gościło pismo „Fotografia”. Gamid przeglądał je jeszcze jako dziecko, ale już wtedy czarno-białe zdjęcia robiły na nim duże wrażenie, podobnie jak kino szkoły polskiej.
Rozwijając swoje artystyczne pasje, w 2006 roku, mając 26 lat, przeprowadził się do Polski. Dostał się na warszawską akademię, ale po kilku miesiącach zrezygnował, bo stwierdził, że fotografia jest jednak zbyt statyczna. Gamid potrzebował więcej ruchu, fascynował go zmieniający się obraz, proces jako taki. Efekt końcowy był ważny, o ile towarzyszył temu proces, stawanie się. Studia fotograficzne zamienił więc na operatorskie. Skończył je z wyróżnieniem, a za dyplomowy film „Pomiędzy czasem a przestrzenią”, pokazywany w kinie Ochota, otrzymał szóstkę.
Kiedy pytam, dlaczego wybrał Sochaczew, odpowiada, że najpierw była Warszawa i Żelazowa Wola, o której słyszał jeszcze u siebie w kraju. Mieszkając w Warszawie, brakowało mu pracowni, gdzie mógłby się skupić, wyłączyć z życia na kilka godzin. Często odwiedzał Żelazową Wolę, która zawsze go inspirowała malarsko. Jak twierdzi, zachwyciła go uroda okolic Sochaczewa. Do tego stopnia, że pięć lat temu kupił tu dom, który szybko stał się pracownią. Kiedy tylko może, zaszywa się w niej na długie godziny.
- Świetnie mówisz po polsku, a mam wrażenie, że jeszcze lepiej rozumiesz - stwierdzam przy którymś naszym spotkaniu.
- Pewnie tak jest, bo kiedy studiowałem na wydziale operatorskim, kręciłem etiudy, krótkie filmy wymagające pracy w zespole, zaczynałem od poznania ludzi, z którymi miałem pracować. Wtedy w naturalny sposób powstaje nić porozumienia, nie trzeba jej tworzyć na siłę - twierdzi Gamid.
- Czy podobnie było z twoim zespołem muzycznym?
- Dokładnie tak. Kiedy poznałem Monikę – skrzypaczkę i Leszka – gitarzystę, szybko okazało się, że są to ludzie o podobnej wrażliwości muzycznej. Zaproponowałem im udział w zespole grającym muzykę azerbejdżańską. Porozumieliśmy się bez zbędnych słów.
- Wasza muzyka brzmi fantastycznie. Niepotrzebne są wam nuty. Gracie intuicyjnie.
- Intuicja towarzyszy mi także w innych dziedzinach sztuki.
- No właśnie. Rzadko się spotyka tak wszechstronnie uzdolnionego artystę. Grasz w zespole, a właściwie w dwóch, malujesz, fotografujesz, kręcisz krótkie filmy i jeszcze pracujesz w Sochaczewskim Centrum Kultury.
- Dlatego działalność, którą prowadzę w SCK, nazwałem pracownią eksperymentów audiowizualnych.
A jak Gamid trafił do SCK? Z warszawskich czasów znał Dawida Żakowskiego, reżysera teatralnego pracującego w sochaczewskim domu kultury, któremu pomógł przy jednym z projektów. Wtedy zauważył go dyrektor Artur Komorowski i zaprosił do współpracy. Tak naprawdę utrzymuje się z malarstwa i koncertów z zespołem. Praca w SCK to miły dodatek do innych zajęć, choć traktowana przez Gamida bardzo poważnie.
- W pracowni eksperymentów audiowizualnych łączymy różne sztuki, szukamy nowych rozwiązań, improwizujemy, dzięki temu nie ma mowy o powtarzalności, ale jednocześnie każdy używany przez nas przedmiot ma swoją historię. Ona łączy się z innymi, przez co powstaje ciąg zależności, ale także unikatowość.
Dobrym przykładem może być wystawa grupy zatytułowana "Przemijanie", przygotowana na Zaduszki. Specjalnie „obrobione” fotografie starzejących się ludzi, także tych, którzy już odeszli, umieszczono na plastrach drewna. Jak tłumaczy Gamid, jesteśmy połączeni z naturą i tak jak my się starzejemy, przemijamy, tak samo jest z drzewem.
Podobną filozofię wyznaje w stosunku do sztuki. Według Gamida nie ma podziału na integralne dziedziny wizualne, czyli malarstwo, fotografię, film. Dla niego wszystkie one przenikają się nawzajem i dopiero razem stanowią całość.
- Człowieka nie dzielimy na części, widząc tylko nogę czy rękę. Patrzymy na niego jak na jedną całość. Podobnie jest ze sztuką. Mówię o tym członkom pracowni eksperymentów wizualnych, żeby nie ograniczali się do wąskich specjalizacji, ale patrzyli na świat szerzej. Poszczególne dziedziny warto zgłębiać, żeby je poznać. Ja po to studiowałem, uczyłem się wielu różnych umiejętności, które niekoniecznie muszę stosować, ale wiem, co jest dobre, a co złe. W dowolnej chwili mogę wykorzystać wiedzę, którą zdobyłem. To patrzenie na sztukę szerszym kadrem powoduje, że 90 procent mojego czasu spędzam we własnej pracowni i nigdy się tam nie nudzę.
O Gamidzie nie można powiedzieć, że jest artystą kompletnym, bo on ciągle szuka, eksperymentuje, podejmuje nowe wyzwania i twierdzi, że nie szuka łatwej drogi. Ważny jest proces, tworzenie, powstawanie.
W malarstwie Gamid inspiruje się przyrodą i emocjami, w muzyce - folklorem swojego kraju, który jest punktem wyjścia do improwizacji. Gra na flecie zwanym bałaban oraz na djambo – to z kolei instrument perkusyjny, podobny do bębenka. W obu dziedzinach jego twórczość przypomina długą podróż. Z jednej strony nie wiemy, czy może nas spotkać coś dobrego, z drugiej - widoki są tak wspaniałe, że nie chcemy z nich zrezygnować.
Podobnie jest, kiedy się obcuje z Gamidem. Niby dobrze wiemy, czego się po nim spodziewać, ale tak naprawdę, nie wiemy, czym nas może jeszcze zaskoczyć.
Tekst w styczniu 2018 r. opublikowała "Ziemia Sochaczewska"