Teksty zgłoszone na konkurs literacki „Szuflada” sprawiły, że zainteresowaliśmy się kondycją psychiczną młodych ludzi. Rozmawiamy o niej z psychologiem, Danielem Wróblewskim, który na co dzień styka się z takimi problemami m.in. w sochaczewskim Centrum Usług Społecznych oraz w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Załuskowie.
Jaka była pana pierwsza reakcja po zapoznaniu się z tymi tekstami?
Niestety nie doznałem jakiegoś ogromnego szoku.
Naprawdę?
Mówię niestety, ponieważ z takim cierpieniem, bólem, rozważaniem o śmierci młodych ludzi spotykam się niemal codziennie w swojej pracy. Najbardziej przerażające jest to, że tak wygląda codzienność rzeszy młodych ludzi. A to, co dostrzegają dorośli wokół nich, to tylko fragment i to ten, który młodzi ludzie decydują się pokazać na zewnątrz.
To nie przypomina czasów naszej młodości?
My, dorośli, myśląc o dzieciństwie, najczęściej postrzegamy ten czas jako kwintesencję beztroski, radości, szczęścia. Tymczasem rozmawiając z obecnymi nastolatkami mam wrażenie, że zanurzam się w otchłani bólu, cierpienia, smutku, samotności, żalu i niezrozumienia.
Czy na podstawie przeczytanych utworów i pana doświadczeń zawodowych można postawić jakąś ogólną diagnozę społeczną?
Diagnoza, niestety, stawia się sama. Wystarczy spojrzeć wokół. Żyjemy w rzeczywistości, w której, mimo że ludzie fizycznie żyją obok siebie, emocjonalnie i uczuciowo są kilometry od siebie. Nie zabiegamy o fizyczną obecność, a nawet od niej stronimy. Budujemy mury emocjonalne, chowamy się za szyby milczenia itd. Telefony, media społecznościowe, komunikatory są tym minimum, które zastępuje przebywanie ze sobą. Współczesnemu człowiekowi nie potrzeba więcej, nie łaknie kontaktu fizycznego, bliskości drugiego człowieka.
Ale dlaczego?
Bo bliskość drugiego człowieka i relacja z nim są wymagające. Wymagają zaangażowania, dawania z siebie, otwartości, okazywania uczuć i rozumienia uczuć drugiej osoby. A my żyjemy w czasach deficytowych. Mamy deficyty miłości, bliskości, wsparcia, zrozumienia, akceptacji. Żyjemy za barierami, które nas chronią przed zaangażowaniem w relacje, przed fizycznym kontaktem z drugim człowiekiem. A najbardziej przerażający jest fakt, że ta rzeczywistość nie jest wytworem młodych ludzi, tylko światem stworzonym przez dorosłych, w którym młodzieży przyszło żyć. Budujemy rzeczywistość i świat ludzi samotnych. Bojących się tak bardzo odrzucenia, że rezygnują z relacji, aby nie być odrzuconymi.
Co w takim razie my dorośli, rodzice, nauczyciele, możemy zrobić na naszym małym polu oddziaływania?
Najpierw dać przykład. Każdy człowiek, czy to mały, czy duży, stary, młody, piękny, brzydki, mądry, durny potrzebuje tego samego od drugiego człowieka: miłości bezwarunkowej, zrozumienia, akceptacji. Przyjęcia go takim, jaki jest, wsparcia, otwartości, życzliwości, poczucia bezpieczeństwa. Tego oczekują od nas młodzi ludzie, tak jak my oczekujemy tego od innych dorosłych. Od kogo, jak nie od nas, mają się tego uczyć?
Czyli więcej akceptacji, mniej krytyki?
Zdecydowanie. Krytykujemy na zawołanie, a jak często mówimy: jestem z ciebie dumny, potrafisz, umiesz, jesteś wyjątkowy/wyjątkowa... My, dorośli, za rzadko posługujemy się miłością, empatią, życzliwością, częściej stosujemy dyskryminację niż akceptację. Dużo łatwiej przychodzi nam pokazać złość na kogoś, niż to, że go kochamy. Nasze dzieci patrzą i uczą się tego, co widzą. Żadna głęboka filozofia. Dorośli nie zdają sobie nawet sprawy, jak młodzi ludzie źle myślą o sobie, jak w siebie nie wierzą, jak samych siebie nie akceptują i jak siebie nie kochają. Ja to słyszę od nich codziennie. Na przykład rozmawiając z siedemnastolatką, która mówi: „ja doskonale wiem, co robię źle, czego nie potrafię, ale nigdy nie usłyszałam, co robię dobrze”. Jak taka osoba ma z optymizmem patrzeć w życie i na siebie? Tutaj właśnie na całej linii nawalili dorośli, którzy byli koło niej przez 17 lat.
A więc wracamy do początku, czyli do rodziny?
Wszyscy powinniśmy zdawać sobie sprawę, jak ważny wpływ na zdrowie i samopoczucie psychiczne ma to, w jakich warunkach dorastamy. A te warunki do rozwoju stwarzają właśnie dorośli. To my serwujemy naszym dzieciom dysfunkcyjne środowiska i domy pełne alkoholu, narkotyków, przemocy, wykorzystania, awantur, kłótni, rozwiązłości. Domy bez wartości, pełne osamotnienia, porzucenia, bez miłości, bez bliskości, bez akceptacji, bez poczucia bezpieczeństwa, domy rozhuśtane emocjonalnie, bez stabilizacji.
Ale są też tzw. normalne domy - z zapracowanymi rodzicami, gdzie emocjonalne braki pokrywa się kieszonkowym albo nowym telefonem.
Tak, dokładnie. Coraz więcej jest takich domów, gdzie na pozór wszystko wydaje się idealne, niczego nie brakuje materialnie. A jak się zajrzy do takiego domu, to okazuje się, że nie ma w nim miłości, szacunku i akceptacji albo, co gorsza, miłość jest warunkowa. Otrzymuje się ją za coś lub odbiera za coś. Na bycie kochanym trzeba zasłużyć, zapracować. W wielu rodzinach panuje przekonanie, że okazywanie uczuć to słabość, a pieniądze i osiągnięcia określają wartość człowieka. Osoba, której brakuje miłości, zarówno w domu, w którym wszystkiego brakowało, jak i w takim, gdzie wszystko było, prędzej czy później przestanie sobie radzić psychicznie.
To znaczy, że atmosfera rodzinnego domu może zaważyć na dorosłym życiu?
Nie łudźmy się, że ktoś kto ma za sobą bagaż trudnego dzieciństwa, nagle cudownie przemieni się w tryskającego optymizmem dorosłego młodego człowieka. Tak nie będzie. Większość ludzi zgłaszających się po pomoc psychologiczną, terapeutyczną, mierzy się z tym, że jego obecne trudności w jakiś sposób sięgają dzieciństwa. Mówię to jako praktyk.
No więc co robić?
Jako dorośli musimy wziąć odpowiedzialność za młodych ludzi. Widząc ich cierpienia, wewnętrzne rozterki, powinniśmy ułatwić im dostęp do pomocy specjalistycznej. Ta odpowiedzialność powinna być tym większa, im szersze mamy możliwości i pełnimy wyższe stanowiska, bo wtedy mamy większe pole działania. Młodzież sama nie zapewni sobie dostępu do lekarza psychiatry, terapii i innych form pomocy. To my, dorośli, mamy taki obowiązek. A jeśli posiadamy możliwości wynikające z pełnionego stanowiska, to tym bardziej. Każdy dorosły powinien uderzyć się w pierś i zapytać siebie, co robi dla młodego pokolenia, aby weszło w dorosłe życie z nadzieją i optymizmem. Czy wykorzystuje dane mu możliwości jako ojciec, nauczyciel, trener, ksiądz, lekarz, psycholog, samorządowiec, przywódca, polityk, itd...
Dyrektor PCPR Katarzyna Kajak mówi, że to, o czym rozmawiamy, to wierzchołek góry lodowej, że jeśli państwo nie potraktuje poważnie zdrowia psychicznego Polaków, a zwłaszcza młodych ludzi, to będziemy mieli ogromny problem z pokoleniem wchodzącym w dorosłe życie i następnymi. Czy pan się z tym zgadza?
Zgadzam się jak najbardziej, ale jestem mniejszym optymistą niż pani dyrektor, bo z moich obserwacji wynika, że ten problem to my już mamy, niestety. Powinniśmy pamiętać, że to w jakiej kondycji psychicznej i moralnej wprowadzimy w dorosłość młodzież, później odbije się na nas, bo kiedyś to pokolenie będzie wpływać na nasze życie jako staruszków. Nie zapominajmy o tym, bo biada nam. Inną kwestią jest to, że władza, służba zdrowia, bez względu na to, z której opcji politycznej pochodziła, zawsze zdrowie psychiczne traktowała po macoszemu. O ile dostępność pomocy psychologicznej, terapeutycznej jeszcze jakoś wygląda, to pomoc specjalisty psychiatry dziecięcego jest ogromnym problemem.
Psychiatrów dziecięcych brakuje wszędzie, w szpitalach, w przychodniach, nawet w prywatnych gabinetach.
Tak, to niestety smutna prawda. Wyprawa z dzieckiem 100 km na wizytę do lekarza psychiatry, jedynego w okolicy, to nasza rzeczywistość. Jako inny przykład macoszego traktowania zdrowia psychicznego dzieci mogę podać sytuację psychologów szkolnych. Od pewnego czasu z jeden strony z optymizmem, ale z drugiej z pesymizmem patrzę na to, że w coraz większej ilości szkół jest dostęp do psychologa szkolnego. Ale uwaga, psycholodzy w szkole są zatrudniani na 2,4,5 godzin tygodniowo. Daje od 8 do 20 godzin w miesiącu! W szkole, do której uczęszcza kilkuset uczniów, to tak jakby zatrudnić człowieka do odśnieżania parkingu i dać mu jako narzędzie pracy łyżeczkę od herbaty. Taki psycholog ma dwa wyjścia: albo spróbuje zająć się wszystkim, tyle że po łebkach, albo wykona tylko cześć roboty dobrze.
A żadne z tych rozwiązań nie jest właściwe.
To jest przykład sytuacji, w której ładnie wygląda informacja, że w szkołach są zatrudnieni psycholodzy, ale w praktyce to nie działa. Tłumaczenie zawsze jest jedno: brak funduszy. Akurat na tę dziedzinę
Ale przynajmniej w mediach nie jest to już temat tabu. Coraz częściej słyszymy alarmujące sygnały o przepełnionych szpitalach czy oddziałach psychiatrycznych.
Bo zatrważająco wzrastają wskaźniki zaburzeń psychicznych dzieci i młodzieży, uzależnień, zachowań ryzykownych i autodestrukcyjnych małoletnich. Przedszkolak rozmawiający o śmierci za chwilę będzie codziennością. Żyjemy w czasach i okolicznościach, w których psychicznie nie radzą sobie dorośli, to jak możemy wymagać takich umiejętności od dzieci, młodzieży. Nie dajemy im wzorca, za mało zwracamy uwagę na ich problemy, nie idziemy z pomocą. W tej sytuacji spodziewajmy się cudu albo katastrofy. Co jest bardziej prawdopodobne?
Dwutygodnik „Ziemia Sochaczewska” nr 4/2022