Nie da się porównać świąt i gwiazdkowych upominków sprzed 50 czy 30 lat i obecnych. Choćby dlatego, że zmieniły się czasy, zainteresowania dzieci, a technologia zaskakuje nas każdego dnia. Nie zmieniło się tylko jedno – oczekiwanie na św. Mikołaja, którego w czasach PRL próbowano zastąpić Dziadkiem Mrozem.
Dziadek Mróz został żywcem przeniesiony z bratniego wtedy Związku Radzieckiego. Na fali wykorzeniania praktyk religijnych to samo próbowano zrobić ze św. Mikołajem. Dzieciom, nierozumiejącym tej dziwnej zamiany, było zapewne wszystko jedno od kogo dostaną podarunek, ale dorośli nie dali się przekabacić, - Czego by nie mówili w ówczesnej telewizji, na tzw. „choinkach” dla dzieci w zakładach pracy, czy na „agitkach”, czyli zebraniach z załogą, w domach był św. Mikołaj. Może nie zawsze przychodził do dzieci z workiem prezentów, ale tak o nim mówiliśmy i tak uczyliśmy nasze dzieci – opowiada pani Jadwiga Kamińska, dziś 85-letnia babcia i prababcia.
Śnieg i anielskie włosy
- W tamtych czasach dwie pomarańcze i kilka cukierków w papierowej torbie cieszyły jak największy skarb – wspomina jej córka Krystyna. - Pamiętam takie długie cukierki na choinkę w kolorowych folijkach, na które mówiliśmy sople, bo rzeczywiście tak wyglądały. Można je było zacząć jeść dopiero po wigilii. Wstawałam raniutko w Boże Narodzenie, żeby pierwszego zdjąć z choinki i z tym cukierkiem wskoczyć na powrót do łóżka. Jaka to była radość, jak ten cukierek smakował! – dodaje.
Pani Jadwiga uparcie wraca do sprawy pomarańczy, bo można je było kupić, a właściwie wystać w kolejce, jedynie na Boże Narodzenie. - W telewizorze już od października słyszeliśmy, że statki wypełnione cytrusami wypłynęły z zaprzyjaźnionej socjalistyczne Kuby. Potem kilka razy pokazywano, jak statki płyną, aż wreszcie uroczyście ogłaszano, że dopłynęły. Jak już trafiły do sklepów i udało się je kupić, kładło się je wysoko na talerzu i tak czekały do świąt. A jaki zapach roznosił się w całym domu – wspomina.
Ten zapach już na zawsze będzie się dorosłym kojarzył ze świętami. Do tego stopnia, że do dziś na Boże Narodzenie muszą mieć w domu pomarańcze. Tylko, niestety, zapach już nie ten.
- A wracając jeszcze do sopli na choince, to zdejmowanie ich nie było takie proste. W czasach ogólnej szarości, kiedy nawet o ładne bombki było trudno, świąteczne drzewka przystrajano watą, która miała imitować śnieg i „anielskim włosem”. Ten odpowiednik dzisiejszej lamety służył przez kilka lat, często był już potargany i wyblakły, więc kolorowe cukierki dodawały choince blasku, ale zdjęcie ich z gałązek oblepionych „śniegiem” i dociśniętych „anielskim włosem” wymagało sprytu – mówi ze śmiechem pani Krystyna.
Od szmacianki do transformersa
Małgorzata Szumińska, rocznik 1960, opowiada, że prezenty były skromne. Często dzieci dostawały to, co było im potrzebne, np. nową bluzkę, albo spódniczkę. A kiedy dostawało się zabawkę, to radość była ogromna. Oczywiście wiele zależało od zamożności Mikołaja.
- Pamiętam, że kiedyś dostałam „Chińczyka”, bardzo popularną wtedy grę planszową. Natomiast siostra znalazła pod choinką warcaby. Całe święta grałyśmy raz w jedną, raz w drugą grę. Innym razem Mikołaj zostawił pod choinką duże lalki z ruchomymi rączkami i nóżkami. To było coś! Trzymałam lalkę za ręce i „prowadzałam” po mieszkaniu.
Z kolei Izabella Kruczyk-Grabiec, wspomina, jak na gwiazdkę dostała lalkę z otwieranymi oczami. – Po epoce szmacianych lalek to był taki hit, że kiedy zabrałam ją do przedszkola, dzieciaki sprawdzały, czy te oczy są prawdziwe. Bałam się, że je wepchną do środka - opowiada ze śmiechem i dodaje, że do dziś przechowuje w domu drewniane klocki przedstawiające postaci z bajek, którymi bawiła się jej mama. – Te klocki mają pewnie ze sto lat i nadal są w dobrym stanie.
Później przyszła era lalek Barbie i Baby Born, następczyni bobasa. Marzyła o nich każda dziewczynka. A kiedy już dostała lalkę, chciała mieć dla niej domek, wózek i wszystkie inne akcesoria z kompletami ubranek i pampersami włącznie. To był prawdziwy szał, który zresztą trwa do dziś. Chłopcy dostawali od Mikołaja samochody na resorach, wozy strażackie na baterie, kolejki elektryczne i wywrotki z ruchomą skrzynią, a nieco później tranformersy, czyli roboty zmieniające się w samochody i samoloty. No i ze wszech miar pożądane klocki Lego. To one wyparły te zwykłe, drewniane. Mimo że drogie, niemal w każdym domu znajdowało się kilka zestawów – dla dziewczynek, dla chłopców, dla malutkich i trochę starszych. Budowały z nich całe rodziny.
Smartfon czy iPhone
8-letni syn mojego kolegi – Staś chciałby dostać klocki Lego z generałem Grievousem (postacią z „Gwiezdnych Wojen”), szatę klanu Uchiha z bajki „Naruto”, no i oczywiście iPhona. - Kiedy powiedziałem synowi, że iPhone jest bardzo drogi, odpowiedział mi: Wiem, dlatego proszę o niego św. Mikołaja, żebyś nie musiał płacić.
Marzenie Stasia o własnym telefonie nie jest odosobnione. Mówią o tym rodzice nawet kilkuletnich dzieci, piszących listy do świętego. Kwestią jest tylko, czy ma to być smartfon czy iPhone. W związku z tym w wielu domach pojawia się pytanie, kiedy jest dobry czas na pierwszą „komórkę” dla dziecka. Do niedawna pożądanym prezentem były też komputery, ale od kiedy znajdują się w niemal każdym domu, ten wydatek odpadł już Mikołajowi.
6-letnia córka pani Pauliny zażyczyła sobie drugi domek dla Barbie, bo ten pierwszy jest u dziadków i w domu nie może się nim bawić. – Jak pomyślę o kolejnych zabawkach w naszym małym mieszkaniu, to ogarnia mnie trwoga, bo naprawdę nie ma już na nie miejsca – mówi z rezygnacją moja rozmówczyni.
A mnie w tym momencie przypomina się akcja „Paczka do paczki”, organizowana przez naszą redakcję przez blisko ćwierć wieku i wigilie w ogniskach wychowawczych TPD. Dzieci dostawały to, co nam się udało zdobyć – flamastry, książki, maskotki, słodycze, czasem dezodoranty, dobre szczoteczki i pasty do zębów. I radość była ogromna. Dzieciaki pilnowały tych upominków, jak oka w głowie. Do końca wieczoru chodziły, każde ze swoją świąteczną torbą, nie pozwalając innym jej dotknąć. A podsumowaniem jednej z wigilii był okrzyk: Hurra! Będę miał własną szczoteczkę do zębów.
Dwutygodnik „Ziemia Sochaczewska” nr 25/2022