Gdyby w Sochaczewie prowadzono listę bestsellerów książkowych, "Bitwa nad Bzurą na terenie powiatu sochaczewskiego" Leszka Nawrockiego od kilku tygodni byłaby na jej czele. Wydawca książki, Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad Bzurą, zlecił jej dodruk i prowadzi sprzedaż na zapisy, a my pytamy autora, co sprawia, że po tę książkę ustawiają się kolejki.
Leszku, ogromne gratulacje i pytanie: czy spodziewałeś się takiego sukcesu?
Takiego na pewno nie. Jestem mile zaskoczony zainteresowaniem, z jakim spotkała się książka, a zupełnie szczerze mówiąc przed jej opublikowaniem trochę się bałem o dystrybucję. Teraz jest tak ogromny wybór w literaturze historycznej i wojennej, że zastanawiałem się, czy moja książka zostanie zauważona.
Tymczasem w połowie listopada, kiedy wydawnictwo miało się ukazać, podobno w muzeum drzwi się nie zamykały. Czym twoja książka różni się od innych publikacji poświęconych bitwie nad Bzurą?
Dotychczasowe wydawnictwa w mniej lub bardziej szczegółowy sposób omawiały przebieg bitwy wzdłuż biegu Bzury lub jej poszczególne epizody. Natomiast ja skupiłem się na naszym powiecie. Dokładnie, na ile było to możliwe, opisałem przebieg bitwy w Sochaczewie i wszystkich gminach naszego powiatu.
Tym opowieściom towarzyszą nie tylko materiały faktograficzne i dokumenty, ale także relacje uczestników wydarzeń z września 1939 r. oraz mieszkańców, którzy byli świadkami działań wojennych.
Dlatego książka ma 600 stron. Chciałem w niej zawrzeć pełne kompendium wiedzy o tym, jak wyglądała najkrwawsza bitwa wojny obronnej 1939 r. na terenie powiatu sochaczewskiego.
Dzięki temu, że w książce oddałeś głos żołnierzom czy mieszkańcom, a nie jedynie faktom historycznym, stała się ona bardziej ludzka, pokazuje bitwę przez pryzmat przeżyć tych, którzy byli w jej środku. To niezwykle wzbogaca tę publikację.
Cieszę się, że jest ona tak odbierana.
Patrząc na ogromną bibliografię znajdującą się w książce, musiałeś przeczytać, przejrzeć mnóstwo różnych publikacji, aby potem wyselekcjonować to, co mieści się w zakresie tematycznym twojej pracy.
Na pewno napisanie tak obszernej książki nie byłoby możliwe, gdyby nie pomoc kolegów i znajomych, którzy dostarczali mi prace innych autorów, materiały archiwalne oraz dokumenty znajdujące się w muzeum. Co do wspomnień kombatantów i mieszkańców naszego powiatu, to na pewno pomogła mi niemal 25-letnia praca w muzeum. Wielu z tych ludzi znałem, z wieloma przy różnych okazjach rozmawiałem i spisywałem ich opowieści na potrzeby muzealne. Dziś większość z nich nie żyje, ale pozostały ich wspomnienia.
Przy lekturze książki zwraca uwagę fakt, że wiele miejsca poświęciłeś cmentarzom, pomnikom, a nawet pojedynczym żołnierskim mogiłom. Dzięki temu, walczących w bitwie młodych ludzi uczyniłeś bohaterami tej książki.
Stało się tak chyba dlatego, że dotychczas mam przed oczami twarze, a w uszach opowieści tych, którzy przeżyli, a z którymi udało mi się przed laty rozmawiać. Wiem, jak wyglądało pobojowisko nad Bzurą, ile tysięcy ludzkich istnień pochłonęły te wielodniowe walki. Takich obrazów się nie zapomina.
Ile czasu zajęło ci pisanie książki?
Kilka lat, myślę że około pięciu.
Jestem ciekawa, jak technicznie wyglądała ta praca, bo przecież od dawna chorujesz na stwardnienie rozsiane, od kilku lat nie wstajesz z łóżka. Czy pisałeś leżąc, czy dyktowałeś komuś, kto to zapisywał?
Co prawda nogi odmówiły mi posłuszeństwa, ale ręce mam nadal sprawne. Książkę pisałem więc sam na komputerze. Mam specjalne łóżko ortopedyczne ustawiane pilotem, które pozwala ułożyć się w odpowiedniej pozycji, np. siedzącej. Problem polega na tym, że ktoś musi mi podać do łóżka laptopa, materiały, których potrzebuję, a później je uprzątnąć. Robią to zazwyczaj panie opiekunki, które odwiedzają mnie w ciągu dnia.
Ile godzin dziennie poświęcałeś na pisanie?
Wszystko zależało od samopoczucia. Bywały dni, że w ogóle nie mogłem pracować, zdarzały się tygodnie, kiedy byłem w szpitalu, a później przechodziłem rekonwalescencję i to też nie pozwalało mi pisać, ale był też taki czas, że na książkę poświęcałem 5-6 godzin dziennie.
I wykonałeś tytaniczną pracę, choć pierwotnie książka miała mieć dwóch autorów i innego wydawcę.
To prawda. Ja swoją część wykonałem wiele miesięcy temu i nie chciałem już dłużej czekać, aż współautor wywiąże się ze swoich obietnic. Ostatecznie książkę zdecydowało się wydać sochaczewskie muzeum, a sfinansował ją burmistrz miasta, za co bardzo dziękuję.
Czy nie korci cię, aby po sukcesie "Bitwy..." napisać coś jeszcze?
Szczerze mówiąc myślę o ponownym wydaniu, oczywiście w poszerzonej, uzupełnionej wersji "Kalendarium wydarzeń historycznych na ziemi sochaczewskiej". Od pierwszego wydania kalendarium minęło kilkanaście lat, przybyło nam nowej wiedzy historycznej, którą warto byłoby spisać.
Zapewne twoich fanów, a, jak pokazała ostatnia książka, jest ich nadal wielu, ucieszy ta wiadomość. Ja natomiast w imieniu redakcji i czytelników "ZS" dziękuję ci za tę wielką pracę, która, jestem pewna, posłuży kolejnym pokoleniom sochaczewian.
___
Komentarz do tekstu
Wywiad z Leszkiem Nawrockim przeprowadziłam pod koniec listopada 2017 r., a drukiem ukazał się on w świątecznym wydaniu "Ziemi Sochaczewskiej", tuż przed Bożym Narodzeniem. Kilkanaście dni później Sochaczew obiegła wiadomość o śmierci Leszka. Zmarł 2 stycznia 2018 r. w wieku 60 lat. Ponad połowę swojego życia, bo 34 lata, walczył ze stwardnieniem rozsianym.