Muzyczną tradycję w rodzinie państwa Gniado rozpoczął Piotr Gniado na początku XX wieku. Niektórzy do tej pory pamiętają lekcje gry na pianinie, jakich udzielał w domu Obrębskiego. Kontynuował ją Piotr Bohdan Gniado, emerytowany nauczyciel sochaczewskiej szkoły muzycznej, a po nim czworo jego dzieci. W tej rodzinie historia kraju przeplata się z muzycznymi dokonaniami trzech pokoleń.
Przedwojenny muzyk
Piotr Gniado jeszcze przed pierwszą wojną światową studiował grę na fortepianie w Konserwatorium Muzycznym w Warszawie u prof. Antoniego Sygietyńskiego. Później śpiew chóralny kształcił u Piotra Maszyńskiego w Warszawskim Instytucie Muzycznym. Kiedy osiadł w Sochaczewie, stał się inicjatorem życia artystycznego w mieście. Wspólnie z Władysławą Kozłowską, mamą Marii Gołkowskiej, organizował imprezy kulturalne. On zajmował się stroną muzyczną, pani Władysława częścią teatralną. W takim duecie przygotowali m.in. uroczystość na cześć Juliusza Słowackiego w 1927 r. Wtedy to prochy wieszcza narodowego transportowano Wisłą z Warszawy do Krakowa. W Wyszogrodzie odbyło się wielkie pożegnanie, podczas którego chór pod kierunkiem Piotra Gniado odśpiewał „Bogurodzicę” Stanisława Niewiadomskiego do słów Słowackiego.
Inną ważną imprezą, na której prezentował się ten sam chór, była wizyta prezydenta Ignacego Mościckiego w maju 1930 r. w Żelazowej Woli. Zdjęcie z tej uroczystości przechowywane jest do dziś w domu Piotra Bohdana Gniado, który pierwsze imię, odziedziczone po ojcu, musiał zamienić na drugie, bo dochodziło do ciągłych pomyłek.
Jak opowiada pan Bohdan, jego ojciec pracował w przedwojennym gimnazjum, a także w Domu dla Sierot Policyjnych (mieszczącym się przy ul. Ziemowita), prowadził chór tzw. rewelersów i angażował się w wiele przedsięwzięć kulturalnych na terenie miasta. Jego muzyczny talent przydał się bardzo podczas okupacji niemieckiej w czasie drugiej wojny światowej. Cała rodzina żyła z lekcji gry na pianinie, jakich udzielał Piotr Gniado.
- Zanim jednak zaczął zarabiać w ten sposób, dotknęły nas wszystkich trudne chwile - opowiada Bohdan Gniado. - We wrześniu 1939 r., zaraz po wybuchu wojny, wielu mieszkańców uciekało przed Niemcami na wschód. My razem z nimi. Przy granicy ze Związkiem Radzieckim przeżyliśmy wielkie rozczarowanie, bo Rosjanie zaczęli do nas strzelać. Trzeba było wracać. Z opowieści rodziców wiem, że całą drogę powrotną, aż do Kampinosu, przeszliśmy pieszo. Schronienia udzielali nam dobrzy ludzie. Rok spędziliśmy na wsi, u rodziny mojej mamy, a przez całą wojnę musieliśmy się ciągle przenosić. Drugi dramatyczny moment nastąpił po aresztowaniu rodziców. Ojciec miał trafić na roboty do Niemiec. W tłumie mężczyzn prowadzonych przez miasto zauważył go lekarz weterynarii doktor Jerzy Brochocki. Wspólnie z doktorem Franciszkiem Szadkowskim, ówczesnym szefem weterynarii, jakimś cudem wyciągnęli go z tego tłumu. Po tym zdarzeniu zawiązała się wielka przyjaźń naszej rodziny z rodziną państwa Brochockich. Trwała aż do ich śmierci – wspomina pan Bohdan.
Jeszcze jedno zdarzenie, z którego Piotr Gniado wyszedł cało, miało miejsce już po wyzwoleniu. Na jednej z uroczystości pierwszomajowych występował chór pod jego kierunkiem. Na akademię przyjechał jakiś ubowiec z Warszawy i kiedy ze sceny popłynęła pieśń „Rozszumiały się wierzby płaczące”, na oczach setek widzów wyjął pistolet i zaczął nim grozić. Na szczęście szybko zareagowali członkowie chóru, m.in. Stanisław Janicki, Henryk Zaczkowski, Stanisław Pokorski, mający żołnierską przeszłość, a więc obeznani z bronią, i nie doszło do tragedii. Pieśń ta uważana była za partyzancką, co nie było mile widziane przez ówczesną władzę ludową.
Piotr Gniado jeszcze przez wiele lat po wojnie uczył muzyki w liceum, dzięki czemu otrzymał nauczycielską emeryturę. Do późnego wieku udzielał także lekcji gry na pianinie. Zmarł mając 90 lat.
Z dancingu do szkoły muzycznej
Bohdan Gniado nie potrafi powiedzieć, kiedy nauczył się grać na pianinie. Po prostu pewnego dnia stwierdził, że to potrafi. Co prawda ojciec próbował go uczyć, ale on w tym czasie wolał piłkę. Ponieważ jednak pianino było w domu od zawsze, często coś sobie „brzdąkał”. Nikt mu nie wchodził w paradę, bo był jedynakiem. No i miał talent. Nie wiadomo też, kiedy zaczęła się znajomość ze starszymi kolegami. Przyjaźń nieco interesowna, bo polegająca na tym, że starsi chłopcy zabierali go na potańcówki. Jego rola ograniczała się jednak do grania na pianinie.
- Kiedy byłem w gimnazjum, chciałem zostać sportowcem. Uwielbiałem piłkę nożną, grałem w siatkówkę. Pamiętam, jak mieszkaliśmy w domu pana Obrębskiego (róg Warszawskiej i Żeromskiego – red.), to nie było tam kanalizacji. Do ubikacji trzeba było schodzić na podwórko. Wykorzystywałem to do ciągłego chodzenia na dół, a przy okazji do gry w piłkę – opowiada Bohdan Gniado.
Na szczęście muzyka wzięła górę nad sportem i po maturze pan Bohdan pomyślnie przeszedł weryfikację na muzyka rozrywkowego. Dawało mu to prawo do grania w lokalach.
- Zaproponowano mi nawet pracę w stolicy, ale tata się nie zgodził. Bał się, że jak będę grał w knajpach to wpadnę w złe towarzystwo, w alkohol. No i zostałem w Sochaczewie.
Jego pierwszą pracą na muzycznej drodze był etat w Klubie Garnizonowym. Pracował głównie z żołnierzami, przygotowywał ich do występów na festiwalach, konkursach piosenki. Praca ta otworzyła przed Bohdanem Gniado szansę na duże, jak na owe czasy, pieniądze. Wspólnie z nieżyjącym już Adamem Nowakiem i Wojciechem Sitarkiem założyli zespół muzyczny, z którym występowali na dancingach. Mieli ogromne powodzenie. Ludzie przychodzili po to, żeby ich posłuchać. Zazwyczaj „dopraszali” jeszcze kogoś z Warszawy, nazwisko z wyższej półki muzycznej. A że można było dobrze zarobić, chętnych nie brakowało. Zespół w latach 50. robił furorę.
Kiedy Bohdan Gniado pożegnał się z Klubem Garnizonowym, za namową Marii Gołkowskiej, podjął pracę w Liceum Ekonomicznym w Chodakowie.
- Ówczesny dyrektor szkoły wymyślił sobie, że chce mieć u siebie drugie Filipinki. No to mu zrobiłem taki zespół. Rzeczywiście dziewczyny fajnie śpiewały. Występowaliśmy na różnych przeglądach, robiliśmy oprawę muzyczną do wielu imprez, nie tylko szkolnych. Podobnie jak kiedyś mój ojciec współpracował z Władysławą Kozłowską, tak ja dogadywałem się z Lilką (Maria Gołkowska – red.). Ja przygotowywałem muzykę, ona odpowiadała za słowo – wspomina pan Bohdan.
W tym samym czasie podjął studia w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie na wydziale wychowania muzycznego. Ukończył je w 1969 r. Trudno wymienić wszystkie miejsca, w których pracował bohater naszej opowieści i zespoły, które stworzył. Były to chóry, grupy wokalne, big-bandy. Miło wspomina krótki okres pracy w Powiatowym Domu Kultury w Sochaczewie (obecnie bank PKO SA przy ul. 1 Maja - red.). Wspólnie z Marią Gołkowską stworzyli tam świetny kabaret, który przyciągał tłumy. Jak opowiada Bohdan Gniado, przychodziła tam cała powiatowa i miejska „wierchuszka”. Oni tymczasem wyśmiewali ówczesne realia.
- Kiedyś Lilka napisała tekst o „Malince”, to była taka knajpa na ul. Wąskiej. Że podają lurę nie kawę, że same fusy i temu podobne rzeczy. Władza najpierw się śmiała w domu kultury, a potem szła sprawdzać, czy to prawda – opowiada Bohdan Gniado.
Ważny etap działalności muzycznej dla pana Bohdana to 1974 r., kiedy w Sochaczewie powstała szkoła muzyczna. Był jednym z pierwszych nauczycieli. I o dziwo uczył gry na akordeonie. Później doszła jeszcze praca w Szkole Muzycznej w Żyrardowie, w sochaczewskim LO im. F. Chopina i w Zakładowym Domu Kultury w Chodakowie, gdzie prowadził chór i big-band. Z tamtych czasów pamięta epizod ze współpracy z popularnymi Demonami, w których grał były burmistrz Bogumił Czubacki. Przygotował dla zespołu aranżację „Tańca z szablami” Chaczaturiana, z którym wygrali jakiś ważny konkurs w Warszawie. Potem grupa wyjechała do USA i współpraca się skończyła.
Pojawiło się za to kolejne duże przedsięwzięcie, mianowicie prowadzenie big-bandu w Skierniewicach.
- To były czasy dyrektora Włochacza, osoby niezwykle operatywnej. Objechaliśmy z zespołem pół kraju. Byliśmy na występach w NRD – z rozrzewnieniem wspomina pan Bohdan. – Moja praca w tylu miejscach nie byłaby możliwa, gdyby nie żona, która dosyć wcześnie przeszła na rentę i mogła się poświęcić rodzinie. To ona zajmowała się czwórką naszych dzieci i całym domem – dodaje.
Nawet, kiedy przeszedł na emeryturę, nie mógł usiedzieć spokojnie. Jest autorem wielu aranżacji dla zespołów i orkiestr. Miał też swój udział w telewizyjnych dobranockach w TVP, do których opracowywał muzykę. W ostatnich latach wrócił do współpracy z Marią Gołkowską przy okazji organizowanych przez nią programów poetycko-muzycznych. Kilka z nich odbyło się w Ostoi św. Dominika przy sochaczewskiej parafii. Oboje są także twórcami pieśni „Sochaczewska Pani”, hejnału granego podczas odsłonięcia obrazu Matki Bożej Różańcowej w kaplicy tejże świątyni.
Trzecie pokolenie
Państwo Władysława i Bohdan Gniado wychowali czwórkę dzieci. Wszystkie skończyły sochaczewską szkołę muzyczną. Kiedy pytam, czy chciały, pan Bohdan odpowiada, że nie miały wyjścia. Wykształcenie muzyczne w tej rodzinie było obowiązkiem. Okazuje się jednak, że bardzo przydatnym. Najstarsza córka Izabela kontynuowała edukację muzyczną i od wielu lat śpiewa w chórze Filharmonii Warszawskiej. Barbara jest nauczycielką, ale ponieważ pracuje z młodszymi dziećmi, bardzo jej się przydaje przygotowanie muzyczne. Syn Paweł skończył reżyserię dźwięku i pracuje w telewizji TVN. Anna ukończyła dwie uczelnie muzyczne. Jest obecnie wicedyrektorem szkoły muzycznej, wcześniej, oprócz etatu nauczycielskiego, prowadziła tam orkiestrę uczniowską.
Czy to ostatnie muzyczne pokolenie w tej rodzinie, nie wiadomo. Wnukowie pana Bohdana nie garną się do muzyki, wybrały inną drogę. Ale może ich dzieci?...
___
Komentarz:
Tekst powstał w 2011 r. Piotr Bohdan Gniado zmarł 24 września 2014 r.