Nigdy nie przypuszczałam, że historia, którą opisywałam ponad cztery lata temu, będzie miała dalszy ciąg. Wtedy wydawało mi się, że już więcej informacji na ten temat nie uda się zdobyć. Chodzi o Piotra Czobodę i jego orkiestrę działającą przez 30 lat w „osiemdziesiątce”. Tymczasem kilka tygodni temu odezwała się do mnie wnuczka dyrygenta, Agnieszka Kamińska i temat powrócił.
Agnieszka Kamińska, z domu Czoboda, mieszka z rodziną w Warszawie i od dawna szukała śladów po dziadku, którego nigdy nie poznała. Kiedy w internecie natrafiła na artykuł zatytułowany „Czobodersi i ich mistrz”, nawiązała kontakt z redakcją i w ten sposób otrzymałam od niej mejla. Nie zastanawiałam się ani chwili i zaproponowałam jej przyjazd do Sochaczewa. Spotkałyśmy się przed 1 listopada, bo pani Agnieszka chciała zapalić znicz na grobie dziadka przed Świętem Zmarłych.
Agnieszka na tropie dziadka
Ale najpierw dwie godziny przegadałyśmy w kawiarni. Mnie najbardziej interesowały losy Piotra Czobody zanim pojawił się w Sochaczewie. On sam o tym okresie nigdy nie opowiadał. Ze szczątkowej wiedzy jego uczniów wynikało, że pochodził z Włodawy.
- Dziadek faktycznie pochodził z Włodawy-Orchówka. Granica między tymi miejscowościami jest bardzo płynna. Obecnie jest to województwo lubelskie. Kiedy szukałam wspomnień o nim, stwierdziłam, że w tym rejonie kraju mieszka sporo ludzi o nazwisku Czoboda. Mój dziadek ożenił się z Walerią, piękną lwowianką. Mieli dwóch synów: Stanisława, który się urodził w 1939 r. i o dwa lata młodszego Tadeusza. Ja jestem córką starszego syna, Stanisława – opowiadała moja rozmówczyni.
Dzieci urodziły się w Orchówku. W czasach powojennych Czobodowie wraz z synami wyjechali w okolice Warszawy, do miejscowości Marki-Struga. Zanim wszyscy osiedlili się w Markach, jako pierwszy wyjechał Piotr Czoboda. Znalazł pracę nauczyciela śpiewu w szkole podstawowej i zawodowej oraz w świetlicy dla chłopców, prowadzonej przez księży Michalitów. Za mieszkał przy głównej ulicy, vis a vis kościoła p.w. Andrzeja Boboli. Pięknie zdobiona kamienica należała do księży Michalitów i to właśnie w niej, w jednym z mieszkań, żyła rodzina Czobodów.
- Była tam widna kuchnia i jeden duży pokój z wyjściem na balkon. Mieszkanie było bez tzw. wygód. Wodę nosiło się ze studni z ręczną pompą, znajdującą się na tyłach budynku, w podwórzu, gdzie stała też „sławojka”. Kuchnia była opalana węglem, a mieszkanie wysokie i widne. Balkon miał przepiękną betonową balustradę, wykonaną niezwykle ozdobnie, z kształtnych kandelabrów. Jako małe dziecko uwielbiałam wychodzić na balkon, chociaż czasami bałam się, gdyż ten wielorodzinny przybytek został mocno nadgryziony zębem czasu, odczuwało się drgania wywołane przez przejeżdżające auta. Widoczne były pęknięcia i czasami drgania były nieprzyjemnie silne – opowiada Agnieszka Kamińska.
Temat tabu
Mówi o tym w czasie przeszłym, bo kamienicy już nie ma. Została rozebrana po roku 2000, teren wyrównano i postawiono budynki o zupełnie innym, niemieszkalnym charakterze. Mimo że bywała w domu w Markach, nigdy nie spotkała tam swojego dziadka, który wyprowadził się od rodziny i w 1955 r. przyjechał do Sochaczewa.
- Jego osoba była owiana tajemnicą, a wszystko co wiem o dziadku Piotrze pochodzi z przekazu mojej babci Walerii, mojej mamy, czyli synowej Piotra i Walerii, ale niewiele od samego taty. Wiem, że miał on duży żal do dziadka, że rodzina się rozpadła. Mój nieżyjący już tata był osobą z niełatwym charakterem, lubił decydować za innych, miał wpływ na resztę rodziny. Myślę, że mógł przyczynić się do odstawienia dziadka na boczny tor. Nie wiem do końca, czy przyczyną rozstania dziadków była inna kobieta, czy plotki, które w takim małym środowisku rozchodzą się lotem błyskawicy. Nikt mi tego nigdy nie wyjaśnił. Wiem natomiast z przekazów sąsiadów, że dziadek Piotr przyjeżdżał już po rozstaniu i z ukrycia obserwował swoich synów. Stał tak godzinami, jakby chciał się nacieszyć ich widokiem lub chodził pod oknami ich mieszkania, oczekując na „przypadkowe” spotkanie z dziećmi. W latach 60. XX w. doszło do formalnego rozwodu małżonków. Mój tata był obecny na sali rozpraw, wszystkiemu się przypatrywał, ale wtedy również nie skomentował tej sytuacji. Temat pozostał tabu.
Jego domem była szkoła
Pierwsze kroki po naszej rozmowie skierowałyśmy do Zespołu Szkół Centrum Kształcenia Praktycznego, czyli „osiemdziesiątki”. To z tą szkołą Piotr Czoboda związał się na resztę życia.
Ciepłe przyjęcie przez dyrekcję szkoły sprawiło, że wnuczka dyrygenta z ogromnym wzruszeniem i wdzięcznością słuchała opowieści o jego pracy i życiu w szkole. Zobaczyła mały pokoik, w którym mieszkał i drugi - większy - na liczne instrumenty. I znów, jak mantra, powróciło pytanie, co się stało z całym bogatym instrumentarium orkiestry i nutami, jak opowiadali uczniowie Czobody, wystającymi z każdego wolnego miejsca.
Dawny pokój dyrygenta zaadaptowano na gabinet pielęgniarski, magazyn instrumentów natomiast na salę lekcyjną. Nie przeszkodziło to Agnieszce Kamińskiej w fotografowaniu każdego miejsca związanego z jej dziadkiem. Niemałe poruszenie wywołała tablica wspomnieniowa o orkiestrze zawieszona na wprost dawnego mieszkania dyrygenta. Szkoła przekazała jeszcze gościowi wydawnictwa, w których mowa o historii placówki i dokonaniach jej dziadka.
Następnym celem naszej wyprawy był cmentarz na Wypalenisku, gdzie w 1991 r. został pochowany Piotr Czoboda. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, musiałam panią Agnieszkę zostawić samą, bo poziom emocji był tak ogromny, że aż trudny do zniesienia.
- Od tak dawna marzyłam o tej chwili. Nie dość, że odnalazłam grób dziadka, to jeszcze mogę być tu i modlić się za jego duszę – mówiła przez łzy Agnieszka Kamińska. Tym razem to ja sfotografowałam ją, jak krząta się wokół grobu i z pietyzmem dotyka wyrytych tam liter: Piotr Czoboda, 1913-1991, muzyk i pedagog. Te dwa ostatnie słowa powstały zresztą później, z inicjatywy uczniów profesora. Na pomniku stał jeszcze znicz z napisem „Profesorze - pamiętamy”. Takie lampki, przed każdymi świętami, ustawiają pracownicy i uczniowie szkoły. Wzruszające.
Wnuczka Czobody dostała jeszcze odbitki zdjęć swojego dziadka, które ja z kolei otrzymałam od jego byłych uczniów, oraz książkę, w której znalazł się reportaż „Czobodersi i ich mistrz”.
- To pierwsze zdjęcia dziadka z jego dorosłego życia, jakie oglądam. To niewiarygodne – mówiła pani Agnieszka.
Wkrótce okazało się także, że grób dyrygenta, na wniosek szkoły, został zwolniony z opłat, a więc rodzina nie będzie musiała regulować zaległych należności.
Mam nadzieję, że ta znajomość będzie miała ciąg dalszy, bo pani Agnieszka, odkąd dowiedziała się o związkach jej dziadka z naszym miastem, śledzi wydarzenia w Sochaczewie i jest w nich nieźle zorientowana. Może również dlatego, że sama jest pracownikiem samorządowym w jednej z warszawskich dzielnic.
Dwutygodnik „Ziemia Sochaczewska” nr 23/2021