Z Barbarą Jachimowicz, Sochaczewianką 2015 Roku, o plebiscycie, malarstwie i wielu życiowych pasjach, rozmawia Jolanta Śmielak-Sosnowska.
Jak się Pani czuje jako laureatka tytułu?
Wspaniale. Ta nagroda mnie uskrzydliła.
To znaczy, że emocje jeszcze nie opadły.
Nie mają szans opaść, bo wciąż przyjmuję gratulacje, ciągle dzwoni telefon, a kiedy szłam na rozmowę do redakcji, myślałam że się spóźnię, bo co chwilę ktoś mnie zatrzymywał, żeby osobiście pogratulować.
To miłe.
Mało powiedziane. To fantastyczne uczucie, które powoduje, że chce mi się żyć, pracować, robić nowe rzeczy.
Tę radość widzieli uczestnicy gali po ogłoszeniu werdyktu. Pani żywiołowa reakcja pozwalała nam wszystkim cieszyć się z Pani sukcesu. Czy pamięta Pani pierwszą myśl, uczucie po usłyszeniu swojego nazwiska?
Chyba niedowierzanie. Zawsze powtarzałam swoim uczniom, którzy wysyłali prace na konkursy, żeby byli przygotowani na dwie sytuacje: albo będą gratulować innym, albo poczują smak zwycięstwa. Do mnie ten smak zwycięstwa dotarł nieco później, choć kiedy usłyszałam swoje nazwisko, nie mogłam pohamować emocji.
Ale już wcześniej, podczas nominacji, wchodziła Pani na scenę tanecznym krokiem.
To prawda, bo miałam co najmniej dwa powody. Po pierwsze wspaniała muzyka towarzysząca gali. Nie dość, że słuchało się jej z ogromną przyjemnością, to jeszcze nogi same rwały się do tańca. A po drugie, nominacja była dla mnie ogromnym wyróżnieniem. To, że redakcja i Kapituła Plebiscytu doceniły moją rolę w lokalnej społeczności, było wielkim wydarzeniem.
Okazało się jednak, że zagłosowały na Panią dokładnie 573 osoby. Ma Pani duże grono znajomych i sympatyków.
I dzisiaj, przy tej okazji, chciałam podziękować wszystkim, którzy na mnie zagłosowali: rodzinie, przyjaciołom, bliższym i dalszym znajomym, braci malarskiej, moim uczniom, dyrekcji i pracownikom domu kultury, z którymi miałam przyjemność współpracować. Wszyscy nominowani zasługiwali na ten tytuł, a każdy mieszkaniec miał tylko jeden głos. Tym, którzy zdecydowali się oddać go na mnie, jestem bardzo wdzięczna.
Niedawno Pani prace przypomniała Miejska Biblioteka Publiczna, organizując w kramnicach dużą indywidualną wystawę. Cieszyła się ona ogromnym zainteresowaniem, a wernisaż zgromadził tłumy sochaczewian.
To było dla mnie niezwykle miłe przeżycie. Nie spodziewałam się, że mam tylu życzliwych mi ludzi. Jeszcze raz dziękuję dyrekcji i pracownikom biblioteki za możliwość pokazania mojej twórczości.
A czy pamiątkowa rzeźba, którą Pani otrzymała podczas gali, znalazła już swoje miejsce?
Co prawda jeszcze stoi, bo to ciężkie naturalne drewno i do jej zawieszenia potrzebny jest solidny hak, ale na pewno zajmie ona honorowe miejsce w moim domu. Już dziś znajduje się w takim miejscu, że patrzę na nią zaraz po przebudzeniu. I muszę powiedzieć, że jest potężną inspiracją do działania. Te skrzydła wyrastające ponad całą postać, zmuszają mnie do kolejnych wyzwań.
Autor rzeźby, Krzysztof Zieliński, trafnie zatytułował ją: „Człowiek z kolorowym sercem”.
Jestem bardzo wdzięczna Krzysztofowi Zielińskiemu, że tej rzeźbie nadał tyle cech, które odnajduję w sobie. Że nadał jej osobowość. Ona jest „moja” na sto procent.
Z kolei Wojciech Błaszczyk, w laudacji wygłoszonej na Pani cześć, wiele miejsca poświęcił emanującej z Pani pasji życia. Wszyscy, którzy Panią znają, wiedzą, że ma Pani niespożytą energię do działania na różnych polach, nie tylko malarskim.
Bardzo dziękuję panu macenasowi za tyle ciepłych słów. To był balsam na moje serce. A wracając do moich pasji, rzeczywiście mam ich sporo. Byłam przewodnikiem turystycznym, zajmowałam się tańcem, teatrem, uprawiałam jazdę konną, dopóki nie zaliczyłam poważnego upadku z konia, jeżdżę także na rowerze, na łyżwach. Te wszystkie formy aktywności okazały się bardzo przydatne w pracy pedagogicznej.
Przypomnijmy, że 35 lat prowadziła Pani sekcję plastyczną w Miejskim Ośrodku Kultury przy ul. Żeromskiego.
I pamiętam czasy, kiedy w Sochaczewie nie było lodowiska. Zabierałam wtedy moją grupę na Stegny do Warszawy, gdzie najpierw odbywało się wielkie szaleństwo na lodzie, a potem spieszyliśmy się do Muzeum Narodowego na wykład o sztuce prof. Michałowskiego.
Jak to wszystko pogodzić ze sobą, bo przecież malarstwo czy rysunek wymagają skupienia.
Rzeczywiście tak jest. Sztuka to bardzo zaborcza kochanka. Ona nie lubi się dzielić z innymi. Wymaga skupienia, odłożenia innych spraw na później. Wszystko jest jednak kwestią organizacji. Kiedy wstaję rano i widzę, że zapowiada się piękny dzień, z dobrym światłem, wyłączam komórkę, staję przy sztalugach i wtedy nic więcej nie istnieje. Moje myśli krążą wyłącznie wokół pracy, którą tworzę.
Jakie plany na najbliższą przyszłość ma Sochaczewianka 2015 Roku?
Jeśli chodzi o plany artystyczne, to myślę o poważnym projekcie, którego szczegółów nie chcę jeszcze zdradzać. Mogę jednak zapewnić, że zawsze w moich działaniach na pierwszym miejscu jest Sochaczew. Moje miasto, które pięknieje z dnia na dzień i które po prostu kocham.
"Ziemia Sochaczewska" nr 8 z 12 kwietnia 2016 r.