Własnoręcznie wykonane skarbonki, a w nich, oprócz pieniędzy, złote i srebrne pierścionki, obrączki ślubne, obca waluta. Ogromny entuzjazm kwestujących oraz coraz serdeczniejsze odruchy mieszkańców indagowanych przez "serduszkowe" dzieciaki. Od 25 lat Polacy ratują polską służbę zdrowia. I robią to skutecznie.
Nasze miasto przyłączyło się do orkiestry podczas jej drugiej edycji, a więc w 1994 r. Zarówno Krzysztof Wasilewski, komendant sochaczewskiego hufca ZHP, jak i Daniel Wachowski, obecny redaktor "Ziemi Sochaczewskiej", byli organizatorami pierwszych finałów WOŚP w Sochaczewie. Doskonale pamiętają, jak to się zaczęło w kraju. Radiowa "trójka", w której pracował wtedy Jurek Owsiak, w odpowiedzi na apel lekarzy Centrum Zdrowia Dziecka, poszukiwała wsparcia na zakup sprzętu ratującego życie chorych dzieci. Nie bez znaczenia był tutaj wątek osobisty - choroba córki Owsiaka, która trafiła do CZD. Do redakcji zaczęło napływać coraz więcej pieniędzy, które musiały zostać jakoś zagospodarowane. Odzew na apel był tak duży, że Jurek Owsiak postanowił uruchomić stałą akcję, która wspierałaby polską służbę zdrowia.
Sochaczew się rozkręca
Daniel Wachowski był wtedy pracownikiem radia Fama. Apel innego radiowca nie mógł podziałać na niego inaczej, jak tylko mobilizująco. Poza tym w Sochaczewie silnie działało harcerstwo. Sztab orkiestry na stałe zakotwiczył się w hufcu.
- W 1994 roku byłem przewodniczącym samorządu szkolnego w „ekonomiku” i już wtedy zorganizowaliśmy w Miejskim Ośrodku Kultury w Chodakowie koncert charytatywny z loterią fantową i kiermaszem. Kilka dni później w radiu prowadziliśmy pierwsze, całodniowe studio otwarte. Na początku skromne, bo akcja dopiero się rozkręcała. Dwa lata później przez studio emisyjne przeszła ponad setka gości – harcerze, dzieci z sochaczewskich i gminnych szkół, wolontariusze z wojska, samorządowcy zbierający datki na WOŚP przed domem kultury przy ul. Żeromskiego. W ciągu kilku lat grał już cały powiat.
Jeśli przeliczyć liczbę mieszkańców i zebrane kwoty, nasze miasto wypada wyjątkowo. Bijemy rekordy, o czym wielokrotnie w rozmowach z komendantem Wasilewskim wspominał Jurek Owsiak. W „nagrodę” za tak dobrą organizację zbiórek, od IV finału komendant co roku przywozi z Warszawy na licytację radiową złote serduszko. Z okazji X finału dodatkowo otrzymaliśmy jubileuszowy medal. Warto podkreślić, że serduszek wybija się limitowaną serię, przez to miasta wielkości Rzeszowa czy Płocka nie dostają ich, a Sochaczew tak.
Mimo że celem WOŚP jest zebranie jak największej kwoty, a potem zakup sprzętu medycznego, Krzysztofa Wasilewskiego zawsze irytowały pytania: co z tego ma Sochaczew. Jakby już wiele lat temu przewidział, że to nie ma większego znaczenia, bo nasze dzieci mogą korzystać z orkiestrowego sprzętu wszędzie - w Warszawie, Łodzi, na drugim końcu Polski, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ale namacalnym darem fundacji Jurka Owsiaka dla Sochaczewa była karetka, która przez lata przypominała mieszkańcom o ich zaangażowaniu w styczniową akcję.
- Po latach użytkowania, kiedy karetka nie nadawała się już do jazdy, za zgodą fundacji została zlicytowana. Wzięliśmy za nią chyba 6,5 tys. zł - dodaje ze śmiechem komendant.
Skarbonka ze słoika
Daniel Wachowski do dziś przechowuje i kompletuje materiały dotyczące WOŚP. Wynika z nich, że w 1994 r. zebraliśmy 6,5 tys. zł, a rok później prawie dwa razy tyle. W 2001 r. osiągnęliśmy kwotę 100 tys. zł i już z niej nie zeszliśmy. W 1996 r. po raz pierwszy otrzymaliśmy na licytację złote serduszko. Za 7 tys. wylicytowała je firma Bakoma. Z kolei Sochaczew otrzymał sprzęt medyczny o wartości 420 tys. zł.
- Z pierwszym serduszkiem wiąże się ciekawa historia - opowiada Krzysztof Wasilewski. - Głównymi licytującymi były dwie firmy: Bakoma i Lamela, która zaoferowała 5 tys. zł. Kiedy została przelicytowana przez Bakomę, nie wycofała zaoferowanych pieniędzy i przesłała je na konto Orkiestry. Po konsultacjach z fundacją, ta przekazała nam jeszcze jedno serduszko, które trafiło do Lameli. Więc tak naprawdę w 1996 r. Sochaczew otrzymał dwa złote serduszka.
Krzysztof Wasilewski, od początku dyrygujący WOŚP w Sochaczewie, przypomina także, że na X-lecie Orkiestry otrzymaliśmy i medal, i serduszko. Oba przedmioty wylicytowała firma Hegor, która za medal zapłaciła 30 tys., a za serduszko blisko 10 tys. zł.
Kiedy pytam o zupełne początki akcji w Sochaczewie, komendant opowiada, że propozycję włączenia się w WOŚP, na jedną z odpraw komendy hufca, przywieźli studiujący w Warszawie harcerze: Michał Stronkowski i Maciek Kuczyński.
Julian Tasiecki, przez lata zastępca komendanta hufca, dobrze pamięta tamto spotkanie.
- Nasi młodsi koledzy z ogromnym zaangażowaniem opowiadali o akcji Jurka Owsiaka w stolicy i chcieli żebyśmy podobną zorganizowali w Sochaczewie. Te opowieści na wszystkich zrobiły wielkie wrażenie, a jedynym sceptykiem w tym gronie byłem ja - opowiada hm. Tasiecki. - Nie wyobrażałem sobie, jak można zimą wyprowadzić dzieci na ulice miasta i kazać samodzielnie, bez opieki, zbierać pieniądze. Wtedy wydawało mi się to potwornie niebezpieczne i niewychowawcze, bo przecież akcja nie była rozpropagowana tak jak teraz. Niewiele osób o niej słyszało. Ale ponieważ tylko ja byłem przeciwny, więc zostałem przegłosowany. To był mój jedyny sprzeciw, bo po pierwszym sochaczewskim finale już wiedziałem, że to jest fantastyczna idea - dodaje.
To co najcenniejsze w Orkiestrze, to entuzjazm panujący wśród ludzi. Julian Tasiecki opowiada, że na początku nie było w co zbierać datków. Charakterystyczne papierowe puszki WOŚP pojawiły się dużo później. Do tego czasu sztaby musiały sobie jakoś radzić.
- Wypożyczyliśmy trochę zamykanych puszek z PCK, ale to było mało, więc w ruch szły opakowania po kawie Inka, a nawet zwykłe słoiki. Pamiętam, że jedną z nocy poświęciliśmy z Tomkiem Kaźmierczakiem na robienie otworów w nakrętkach od słoików, tak żeby zmieściła się moneta, ale żeby nie można było wysypać zawartości. Wystarczyło je potem okleić emblematami Orkiestry i ruszać na ulicę - opowiada.
Julian Tasiecki medialnie najbardziej znany jest z prowadzenia aukcji podczas koncertów na rzecz Orkiestry. Zaczęło się od klubu Malibu, ale były także licytacje w Teresinie, w Pełnej Qlturce, restauracji Staromiejska, w domach kultury i wielu innych miejscach. Nasz rozmówca bardzo ciepło wspomina ubiegłoroczny koncert w SCK na Żeromskiego, zorganizowany przez Sławka Osówniaka, lidera jednej z występujących tam kapel.
- Pamiętam taką licytację, podczas której sprzedaliśmy wszystkie gadżety, a na koniec, za 30 zł, poszło tekturowe pudełko, w którym je przywiozłem - wspomina dh Julian. - Innym razem aukcję zakończyłem sprzedażą własnoręcznie wykonanego drewnianego młotka. Tym wydarzeniom towarzyszyły nie tylko duże pieniądze, ale także wspaniała atmosfera, choć dodam, że zdarzały się też kompletne klapy. Na szczęście bardzo rzadko.
Z serduszkiem w dorosłość
25-letnia dzisiaj Maria jest rówieśniczką orkiestry. Jej pierwsze kontakty z akcją Jurka Owsiaka, tak jak większości dzieci, wiążą się z kompletowaniem czerwonych serduszek. W domu znajdowały się one na każdym sprzęcie, do którego można je było przykleić.
Prawdziwa przygoda z Orkiestrą rozpoczęła sie dla Marii wraz z podjęciem nauki w Gimnazjum nr 2. Był rok 2004, a ona trafiła do klasy, której wychowawczynią była Anna Torzewska, organizatorka drugiego sochaczewskiego sztabu WOŚP. Kilkunastoletnia dziewczyna, mocno nakierowana na wolontariat, nie zastanawiała się nawet przez moment. Koniec grudnia i pierwsze dni stycznia były czasem wytężonej pracy, a finałowa niedziela zaczynała się wcześnie rano i kończyła nocnym powrotem ze studia w Warszawie, gdzie gimnazjalni orkiestranci wyjeżdżali co roku.
- Mój pierwszy finał Orkiestry był spełnieniem dziecięcych marzeń. Wreszcie to ja mogłam stać z puszką i rozdawać czerwone serduszka. Jednak nie do końca jeszcze zdawałam sobie sprawę z idei akcji. Musiałam przeżyć cały finał, a co za tym idzie, włożyć wysiłek w wycinanie serduszek, składanie puszek, wypełnianie identyfikatorów, aż w końcu poczuć niesamowitą atmosferę tego dnia, zbierając pieniądze i uczestniczyć w nagraniach w studio TVP. Potrzebne było też zderzenie z przykrą rzeczywistością, że nie każdy popiera WOŚP.
Maria opowiada, że co roku trafiała na ludzi obojętnie przechodzących obok wolontariuszy lub w niewybredny sposób komentujących kwestę. Słyszała, że jest szatanem, będzie się smażyć w piekle, oberwała też parasolką. To jej jednak nie zraziło.
- Uczestnictwo w kolejnych finałach było naturalne, ponieważ WOŚP uzależnia, a poza tym byłam już „zapaloną” wolontariuszką, angażującą się we wszystko, co możliwe. Motorem napędowym była też szkoła, stanowiąca kumulacją wszystkiego, co wiąże się z Orkiestrą. Przede wszystkim moja wychowawczyni, która potrafiła przyciągnąć do WOŚP wszystkich – również tych, którzy przez cały rok nie angażowali się w inne wydarzenia - wspomina Maria.
Potwierdza to organizatorka sztabu w Gimnazjum nr 2, Anna Torzewska, przekonując, że WOŚP jest fenomenem w skali europejskiej i światowej.
- To inicjatywa, która naprawdę jednoczy młodzież. W okresie przygotowań i w dniu finału nie ma podziałów. W WOŚP uczestniczą wszyscy – słabsi, mający problemy w domu, i wzorowi. Trzeba zaufać wszystkim - dodaje.
Worek pieniędzy i owocowa sałatka
Anna Torzewska wspomina, że jej udział w WOŚP nastąpił zupełnie spontanicznie, jeszcze w SP nr 6.
- Kiedy w 1999 r., po powstaniu gimnazjów, udało się zarejestrować sztab i pociągnąć za sobą młodzież, wszystko potoczyło się samo, bo kto raz zaangażuje się w WOŚP, nie potrafi już zrezygnować.
Jednak szefowa gimnazjalnego sztabu z największą sympatią wspomina pierwsze lata Orkiestry, zanim przepisy dotyczące fundacji Jurka Owsiaka zostały mocno sformalizowane.
- Pieniądze zawoziłam w worku do ówczesnej siedziby przy ul. Madalińskiego w Warszawie. Ten lokal miał swój wyjątkowy urok, ponieważ znajdował się w bloku mieszkalnym. Ludzie marzyli, żeby być w tym mieszkaniu - przypomina.
- Przed każdym finałem mieliśmy w szkole do czynienia z giełdą pomysłów, aby zrobić coś poza standardowymi przygotowaniami - wspomina z kolei Maria. - Najbardziej pamiętam uczniowski sklepik z własnoręcznie przygotowanymi słodkościami. Specjalnością moich koleżanek i moją była sałatka owocowa, której co roku robiłyśmy coraz więcej. Poza tym były licytacje i płatna dyskoteka, wszystko utrzymane w niesamowitej atmosferze, którą zapoczątkował Jurek Owsiak, a którą nasi opiekunowie potrafili przekazać nam. Do tego stopnia, że do sztabu w gimnazjum wracałyśmy z koleżankami ucząc się już w liceum, a po latach swoją pracę magisterską na uniwersytecie toruńskim poświęciłam sochaczewskiemu wolontariatowi, z zaakcentowaniem roli Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Anna Torzewska przyznaje, że dużą rolę w jej sztabie odgrywają absolwenci. Są starsi, bardziej mobilni, często wyruszają w okolice Sochaczewa. Docierają tam, gdzie są ludzie z dobrym sercem, wypatrujący wolontariuszy. Wystarczy przypomnieć, że w 2015 r. orkiestranci z Gimnazjum nr 2 zebrali ponad 32 tys. zł, a w ubiegłym - prawie 43 tys.
- XXV Finał jest wyjątkowy pod każdym względem – jubileuszowy, więc sprzyja wspomnieniom, inny medialnie, bowiem zabawa ma miejsce w studio w bardzo nowoczesnym miasteczku telewizyjnym TVN na Placu Defilad w Warszawie - dodaje Anna Torzewska. - No i znowu w naszym sztabie mamy nowych, młodych wolontariuszy, którzy z entuzjazmem będą kwestować na ulicy. Czyli końca Orkiestry nie widać...
- WOŚP jest jak mafia. Trudno do niej wejść, a jeszcze trudniej wyjść - twierdzi Daniel Wachowski. - Po IV lub V finale, późnym wieczorem, po ogłoszeniu w radiu wyników, rozmawiałem z komendantem hufca o tym wielkim zamieszaniu w środku zimy. Po kilkunastu godzinach pracy spytałem: W co myśmy się, Krzysztof, wpakowali? Komendant odpowiedział spokojnie: A no w co? Będziemy to robić do końca świata i o jeden dzień dłużej.
"Ziemia Sochaczewska" nr 2 z 17 stycznia 2017 r.