Tajemnica nieistniejących baraków
Kolejny odcinek cyklu "Ze Stanisławem Kwiatkowskim po Sochaczewie"
Zgodnie z obietnicą wracamy dzisiaj na ul. 1 Maja i zatrzymujemy się tuż za urzędem miejskim, gdzie jeszcze 20 lat temu stały zniszczone baraki pamiętające czasy wojny. Dziś ten teren jest od nowa zagospodarowany, ale z poprzednią drewnianą zabudową wiąże się niezwykła historia.
Zostańmy jednak na chwilę przy budynku będącym siedzibą władz Sochaczewa. Jego właścicielem miasto stało się dopiero w maju 2002 r., kiedy radni wyrazili zgodę na zakup obiektu od rodziny Pawłowskich, spadkobierców pierwszego właściciela. Po tym jak sąd uznał prawo rodziny do majątku zajmowanego przez dziesiątki lat przez różne instytucje, urząd miejski oraz mieszczące się w budynku starostwo i gmina Sochaczew płaciły comiesięczny czynsz. Zapadła więc decyzja, aby, zamiast płacić za wynajem, odkupić przedwojenną kamienicę. Transakcję przeprowadził ówczesny burmistrz Stanisław Szulczyk. Jak pisaliśmy wtedy w „Ziemi Sochaczewskiej”, po negocjacjach z rodziną Pawłowskich cenę ustalono na 1,7 mln zł, co w przeliczeniu na metry kwadratowe dawało około 650 zł. Umówiono się, że raty za zakupiony gmach o powierzchni ponad 2600 m2 będą spłacane do 2004 r. i tak się stało.
Kiedy wiosną 2004 r. ruszyła renowacja budynku urzędu oraz jego otoczenia, należało rozebrać sąsiadujące z nim drewniane baraki. Przez lata mieszkańcy mijali je, nie zastanawiając się nad ich pochodzeniem. Wtedy w Sochaczewie było jeszcze wiele miejsc, które nie przynosiły miastu chluby. Po deszczu do owych baraków można było dotrzeć brodząc w błotnistych kałużach. W części tych budynków mieściły się punkty usługowe, w niektórych, w fatalnych warunkach, nadal mieszkali ludzie.
Rozbiórka rozpadających się drewniaków o wymiarach 20x10 metrów przyniosła niecodzienne odkrycie. Okazało się bowiem, że pochodzą one jeszcze z czasów II wojny światowej i mają dramatyczną historię. Poznaliśmy ją dzięki ustaleniom sochaczewskiego muzeum, które zainteresowało się sprawą, kiedy na dwóch ścianach odkryto ręczne napisy pochodzące z 1944 r. Były tam nazwiska i lata urodzenia rodzin żydowskich oraz nazwa miejscowości, a na trzeciej numer baraku. Napisy, wśród których znajdowało się nazwisko i imiona rodziny Rozenbergów oraz nazwa miejscowości Kolozsva, ocalały dzięki temu, że wewnętrzne strony baraków zostały dosunięte do murów sąsiednich posesji i nie pokryto ich farbą.
Jak ustaliło muzeum, w tych drewnianych budynkach mogli być więzieni przez Niemców Żydzi pochodzenia węgierskiego pracujący przy rozbudowie lotniska wojskowego w Bielicach. Po wojnie baraki rozebrano, a w latach 1946-47 ponownie zmontowano i ustawiono na placu przy ul. 1 Maja 18, tuż przy urzędzie. W tej formie przetrwały do 2004 r. Nie wiadomo jednak, czy wszystkie trafiły do Sochaczewa, czy może również do innych miejscowości. Ówczesny dyrektor muzeum, Maciej Wojewoda, zgłaszał odkrycie w Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz w płockim oddziale Służby Ochrony Zabytków Województwa Mazowieckiego, ale do tej pory nikt się nim nie zainteresował. Elementy baraków z napisami nadal spoczywają w Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad Bzurą.
Po wojnie w budynkach mieściły się m.in. mieszkania komunalne, Dom Chłopa oraz bursa dla uczniów szkoły handlowej. Stanisław Kwiatkowski pamięta, że w bursie byli zakwaterowani uczniowie, którzy dojeżdżali z okolicznych wsi, a nie mieli w Sochaczewie rodziny, która mogłaby dać im zakwaterowanie na czas nauki. O komunikacji autobusowej nie było co marzyć, tym bardziej o samochodach. Co do lokali komunalnych, opowiada, że mieszkali w nich jego koledzy ze szkoły i z podwórka, pamięta nawet ich nazwiska. Było tam duże zagęszczenie, w jednym baraku mieszkały całe rodziny.
Z kolei Janusz Kobla, były naczelnik miasta, który już nieraz służył nam swoją wiedzą na temat powojennego Sochaczewa, mówi, że w bursie otrzymywały miejsca dzieci co bogatszych chłopów. - Zarządzał nią Jan Kołodziejczyk, rodzony brat mojej babci, mimo to ja nie mogłem się tam dostać - wspomina. – Wuj był znaną postacią, pierwszym przewodniczącym rady nadzorczej Kasy Stefczyka. Funkcję tę pełnił przez dwa ostatnie lata XIX w. Był także członkiem Polskiego Stronnictwa Ludowego, które w 1948 r. przekształciło się w ZSL, a po 1989 r. ponownie w PSL. Doskonale pamiętam, że to on ściągnął te baraki do Sochaczewa – zapewnia Janusz Kobla.
PSL również miał swoją siedzibę w tych budynkach. Początek obecności organizacji w tym miejscu wiąże się z tzw. Domem Chłopa, dużą salą w rodzaju świetlicy, w której odbywały się kursy, zebrania i różnego rodzaju spotkania. Janusz Kobla twierdzi, że istniał on do 1975 r. Pamięta także, że w barakach mieściła się Spółdzielnia Pracy „Energia”, wykonująca instalacje elektryczne niskiego napięcia, linie napowietrzne oraz instalacje w prywatnych domach. „Energia” przekształciła się później w Zakład Energetyczny z siedzibą przy ul. Kusocińskiego.
Okazuje się więc, że tak niepozorne zabudowania mogą kryć w sobie wiele tajemnic, a niewinny spacer po mieście rozbudzić ciekawość i sprawić, że docieramy do zapomnianych faktów z przeszłości Sochaczewa.
Jolanta Śmielak-Sosnowska
Dodaj komentarz
- to dla Ciebie staramy się być najlepsi, a Twoje zdanie bardzo nam w tym pomoże!